Całe życie jeździłem na tygodniowe urlopy. Są trochę bez sensu, bo jeszcze człowiek nie zdąży dobrze wylądować, a już go Okęcie wita ulewą, wichurą i powiadomieniami o zaległościach w Outlooku. Późno to zrozumiałem. Gdybym był kontrolerem lotów, to by mnie po roku wysłali na przymusowe dwa miechy i bym zrozumiał wcześniej. No ale nie jestem kontrolerem lotów.
W tym roku pomyślałem sobie, że niewykorzystane dni z poprzednich 17 lat powinny, niczym minuty w Erze, przechodzić na kolejny okres rozliczeniowy i postanowiłem się urwać na 37 dni (słownie: trzydzieści siedem dni polskich).
To już właściwie nie urlop, tylko raczej tymczasowe bezrobocie, więc można by w tym czasie zwiedzić z 10 krajów i ze 3 kontynenty. Tak by zrobił mój przyjaciel, który nie mógł przeżyć, że spędzę cały ten czas na Teneryfie.
37 dni na jednej wyspie, co Ty tam będziesz robił przez tyle czasu?
Hmm… Na początek nie przegapię tego, jak córka się uczy chodzić. To już sporo. Zabiorę ją też na basen i pokażę ocean. W ogóle to spędzę trochę czasu z rodziną. Z moją Martyną, ale i rodzice wpadną. Kiedyś, tak daleko na południe, tak z całą ferajną, to mogliśmy dotrzeć co najwyżej w Eurobiznesie.
Pogadam sobie po hiszpańsku, bo brakuje mi tego jak tlenu. A może i córa się nieco osłucha. Wiadomo, że czym skorupka za młodu nasiąknie… To niech nasiąka pięknym językiem, uśmiechem i tolerancją.
A ja, cóż, będę uprawiał więcej sportu niż w liceum. Może odzyskam trochę formy i poczuję się jak wtedy, gdy człowiek wstawał od biurka razem z dzwonkiem. Nauczę się pływać na Kitesurfingu, bo zawsze chciałem, a nigdy nie było kiedy. I strzelę sobie taką fotę, jak jestem zielonym Batmanem. A co!
Nieco poczytam, czasem coś napisze, ale tak bez przesady, niech sobie synapsy odpoczną. I będę jadł tony tortilli. I drugie tyle gambas al ajillo. I będę to zapijał tinto de verano.
Będę żył.
No responses yet