o protescie nauczycieli oraz o polonistce i matematyku z malej miejscowosci 1024x384 1 O PROTEŚCIE NAUCZYCIELI ORAZ O POLONISTCE I MATEMATYKU Z MAŁEJ MIEJSCOWOŚCI

Moja Mama była polonistką, mój Tata był matematykiem i fizykiem – nietrudno zgadnąć – nie nudziło nam się w domu. Byli dobrymi nauczycielami. Rewelacyjnymi. Tak rewelacyjnymi, że gdyby jakiś reżyser planował nakręcić film o roboczym tytule „W małej podstawówce wiara w ludzkość odzyskana”, musiałby rozpocząć przymiarkę do zdjęć od wizyty w naszym mieszkanku i pytania: „Dobra, Wiesiu, Krzysiu, jak właściwie wygląda Wasz dzień?”. Dowiedziałby się wtedy, że Mamę mogłaby grać Ania Shirley, gdyby tylko urosła, zmądrzała i opuściła Zielone Wzgórze. Wrażliwa i oczytana idealistka, która cicho chlipie na zorganizowanych przez siebie teatrzykach szkolnych, pomaga uczniom na zajęciach wyrównawczych i w czasach bez Internetu znajduje rymowanki, dzięki którym dziesięciolatki na całe życie zapamiętają, że „kto -uje kreskuje, ten dostaje dwóje”. Ów reżyser, po godzinnym wywiadzie z Mamą, musiałby podsumować swoje notatki czymś w stylu: „Najbardziej obrzydliwie-pozytywny archetyp, na jaki natrafiłem w życiu”. Jednak chwilę później zacząłby powątpiewać w sens tego zdania, bo chwilę później, pogadałby z moim Tatą. Podczas słuchania Mamy nasz reżyser zmoczyłby sobie oczy, ale podczas słuchania Taty, parsknąłby kilkukrotnie fusiastą herbatą, pitą z pewexowego Duralexu i raz po raz tłumiłby w sobie chęć krzyknięcia: „ożeż *****!”. I zapewne wykorzystałby w fabule tę historię.
Krzysztof Kozieł był tym rodzajem matematyka, na którego nie chcesz trafić w podstawówce, i za którego dziękujesz losowi w życiu dorosłym. Na początku lat osiemdziesiątych, w wieku dwudziestu kilku lat, trafił do szkoły podstawowej w Olesznie. Dokładnie to w Olesznie pod Włoszczową, co mniej więcej obrazuje powagę metropolii. Dano mu pod opiekę dwadzieścia kilka osób w czwartej A, które postanowił nauczyć liczyć. Aby mógł wykonać to zadanie rzetelnie, wcześniej poświęcił całe wakacje na precyzyjną analizę wymagań programowych. Warto tu wspomnieć, że przysłówek „rzetelnie” do dziś ma wrażenie, że niedostatecznie dobitnie opisywał działania młodego absolwenta Politechniki Świętokrzyskiej, ale jak sam twierdzi, nie było wtedy mocniejszych kandydatów do tej roli. Wrzesień osiemdziesiątego trzeciego rozdał oświatowe karty, a biedne dzieci z tornistrami na plecach udały się na ulicę Szkolną 34. Przyszedł styczeń, gdy osiemnaścioro z nich wróciło do domu i powiedziało: „Mamo, Tato, jest taka sprawa – mam na semestr dwóję z matematyki”. Ten stan rzeczy nie każdemu przypadł do gustu, a wśród grona entuzjastów próżno było szukać kuratora. Odebrał on telefon w Krasocinie, pomyślał – no nauczyciel debil – wsiadł w Fiata 126p i przyjechał na wizytację do sąsiedniej wsi, gdzie już czekał na niego Pan Kozieł. Rozmowy dwóch dżentelmenów nie nagrano, a jej dokładny przebieg być może nigdy nie zostanie ujawniony, ale sparafrazowana esencja spotkania sprowadziła się do poniższego dialogu:
– Panie Krzyśku, co pan odjarosławiasz?
– Panie Bogdanie, czy poznaje pan tę książkę? – odrzekł nauczyciel z lodowatym spokojem.
– No sylabus i co?
– Czy wie pan, co on zawiera?
– No to, co uczniowie mają w podstawie programowej, ale co to ma…
– Właśnie. Dobrze, że pan o tym wspomniał. W podstawie programowej dokładnie opisano, co uczeń powinien wiedzieć, kończąc trzecią klasę. I ja, proszę sobie wyobrazić, zweryfikowałem ten stan wiedzy 2 września 1983 roku. Ku mojemu zaskoczeniu i rozczarowaniu, uczniowie nie spełniali kryteriów uzyskania promocji. Postanowiłem jednak samodzielnie naprawić błędy moich poprzedników, przez pierwsze pół roku nadrobiłem braki z lat 1-3, a teraz wdrażam program z czwartej klasy, w trybie przyspieszonym, zachęcając uczniów do zajęć wyrównawczych.
– Ale pan z nimi prowadzisz te zajęcia do siedemnastej!
– Proszę pana, kryteria to kryteria.
– Panie Kozieł, masz pan semestr! – rzucił wizytator i wrócił do Krasocina, prawdopodobnie dalej myśląc, że no debil.
Taka scena mogłaby wielu zniechęcić, ale nie mojego Tatę. Powiedzieć o nim, że był w miarę uparty to tak, jakby powiedzieć o piraniach, że są z natury lekko łakome*. Prowadził więc dalej zajęcia wyrównawcze, pracował z każdym dzieckiem i na koniec czwartej klasy siedemnastu z osiemnastu uczniów poprawiło ocenę. Minęło kilka zim, gdy Krzysztof Kozieł zabrał trójkę uczniów na olimpiadę matematyczną do Kielc na zawody, na których niepodzielnie panowała Szkoła Podstawowa numer nie pamiętam, ale warto tu zaznaczyć, że za sukcesy tamtejszych dzieciaków odpowiadał pan Zbigniew, lat 53. Czas się skończył, dzieciaki wyszły z sali i Krzysztof zabrał je na pieczarkową pizzę z drewnianej budy przy „PKS Kielce”. Trzy godziny później cały matematyczny potencjał Kieleckiego czekał na wywieszenie wyników. Pierwsze miejsce Uczeń Zbigniewa, drugie miejsce Uczennica Krzysztofa, trzecie miejsce Uczeń Zbigniewa, czwarte miejsce Uczennica Zbigniewa, piąte miejsce Uczeń Krzysztofa, szóste miejsce Uczeń Krzysztofa, długo nic, reszta świata. Uśmiechnął się więc młody Pan Kozieł, zbił piątkę z łobuzami, gdy podszedł do niego Pan Zbigniew.
– No Krzysiu, fuksnęło Ci się. Dobry rocznik Ci się trafił!
– Prawda Zbyszku, to bardzo dobry rocznik. Ale to Tobie się fuksnęło. Oni są dopiero w siódmej klasie.
Do Kielc Krzysztof jeździł potem co roku. Podium już nie oddał. Wyprodukował chmarę olimpijczyków z miejscowości, w której mieszkało 1086 osób. Gdy jego uczniowie szykowali się na egzaminy do liceum, to tym co mieli u niego trójki, tłumaczył, że powinni sobie poradzić w większości miejsc. Jak mieli czwórki, praktycznie wszędzie. Jak mieli piątki, to żeby się wyspali i pamiętali, że jak już wszystko napiszą, to żeby z dziesięć minut posiedzieli sobie na krzesłach, bo jak oddadzą prace po kwadransie, to jeszcze ktoś pomyśli, że oszukiwali.
Mój Tata nauczył dzieciaki liczyć, co przydaje się np. we wszystkim. Nauczył ich też czegoś jeszcze. Wytrwałości, determinacji i tego, że możesz urodzić się między polem a lasem i dalej być w stanie skopać tyłki zarozumialcom z bogatych domów.
W dziewięćdziesiątym czwartym Krzyś i Wiesia spakowali siebie, Arturka, Kamilka oraz trzyletnią Luizunię i przeprowadzili się do Ostrowca Świętokrzyskiego, osiemdziesięciotysięcznego miasta na drugim końcu Województwa Kieleckiego. Możecie więc pomyśleć, że jeżeli Krzysztof wykopywał tuziny talentów w Olesznie, które żeby dostrzec na mapach Google, trzeba ustawić maksymalne przybliżenie, to w takim Ostrowcu powinien założyć matematyczno-fizyczną Spartę. Pewnie by to zrobił, gdyby nie jeden drobiazg. Problem w byciu dobrym matematykiem polega na tym, że umiesz liczyć i wiesz, że nawet w dziewięćdziesiątym czwartym 1200 zł + 1200 zł + trójka dzieci = losujemy, kto dziś nie je. Kochał uczyć i był w tym geniuszem. Myślę, że trudno porzuca się robienie czegoś, co się kocha, ale sądzę też, że jeszcze trudniejsza mogłaby być inna rzecz. Gdyby któreś z jego dzieciaków trafiło, o zgrozo, do jego klasy, ta klasa pojechałaby na trzy dni zobaczyć Kraków, to tekst, że przykro mi synku, nie stać mnie, musisz zostać, mógłby złamać nawet najtwardszego matematyka.
Dwadzieścia pięć lat później nauczyciele powiedzieli basta i proszą o 30% podwyżki. To roszczenie jest niepoważne. Powinni wymagać minimum 5000 zł na rękę, premii za wybitne wyniki uczniów i dodatków w dużych miastach, gdzie trzypokojowe mieszkanie wynajmuje się od 2000 zł. Drogo? Zwariowałem? Bez przesady? Kurde Polsko, przelicz to sobie. Wiem, że nie cała to potrafisz, bo w końcu udało Ci się pozbyć najlepszych dydaktyków w latach dziewięćdziesiątych, ale zrób to chociaż z grubsza. Cienko u Ciebie z zasobami. Ziemniaki, buraki i cebula nie powalczą na międzynarodowych arenach, ze złotem, diamentami i ropą. Tylko proszę, nie wspominaj o węglu, bo duszą mnie takie uwagi. Z cennych rzeczy Polsko, to masz mózgi. Zainwestuj trochę w ich olej. Tam jest największe ROI**.
* – Parafraza porównania Terrego Pratchetta, ale podprowadzona w dobrej wierze, więc wybaczcie mi wielbiciele Świata Dysku.
** – Return On Investment. Wskaźnik konsekwentnie ignorowany przez polityków gdzieś od zawsze.


Zobacz również inne artykuły:

O TYM TYGODNIU, INTENCJI DOWÓDCY I NIESZCZĘŚLIWYCH MAŁŻEŃSTWACH. SZKOLENIE Z PREZENTACJI.
O KAPRYŚNEJ UWADZE, CHŁOPIĘCYCH MARZENIACH. ANIMACJE WHITEBOARD I CONTENT MARKETIG
Category
Tags

4 komentarze

    • Niech nauczyciele zaczną się zajmować tym co do nich należy to zasłużą na szacunek. Mniej indoktrynacji więcej nauki realnej historii, języka, kultury

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.