21. sierpnia 2020 roku zmarł Ken Robinson i nie mówiono o tym ani w Faktach, ani w Wiadomościach. Nie napisał o tym ani Onet, ani Wirtualna Polska. Nie zająknęło się ani RMF, ani Radio ZET. Jeżeli jednak masz wśród znajomych prawdziwego miłośnika wystąpień publicznych, to są spore szanse, że w tamtym czasie na Facebooku mignęło Ci to zdjęcie:
Ken Robinson gościł na scenie konferencji TED trzykrotnie. Jego pierwsza próba (ponad 67 milionów wyświetleń) otwiera ranking najpopularniejszych tedowych wystąpień wszech czasów. Dwie pozostałe są w pierwszej setce.
Dlaczego świat pokochał wystąpienia tego Brytyjczyka? Cóż, wystarczy poznać wyrywek jego scenicznej twórczości (linki poniżej) by dojść do wniosku, że Robinson był zabawny. Ale powiedzieć o Robinsonie, że był zabawny, to nic nie powiedzieć. Co sprawiało, że jego humor bawił bez względu na PESEL? Postanowiłem nieco pogrzebać, sprawdzić i wyjaśnić jakich zabiegów używał, dlaczego działały i jak możesz po nie sięgnąć we własnej prezentacji.
Na pewno prościej będzie Ci zrozumieć ich działanie, jeżeli zapoznasz się wcześniej z przemówieniami Robinsona, ale nie jest to niezbędne.
Po co mu ten śmiech?
Praktycznie na każdych zajęciach pokazuję czterowarstwowy model prezentacji. Wydzielam w nim specjalną przestrzeń na komedię i tłumaczę, że to trudny obszar, ale jeżeli używa się go umiejętnie, bywa skuteczniejszy niż Robert Lewandowski. No i niemal zawsze znajdzie się na sali jakiś krnąbrny kursant, który uważa, że to bzdura. Że u niego to nie przejdzie. Że on to ma poważne prezentacje, wymagającą i merytoryczną widownię i nie potrafi sobie wyobrazić jednego zasadnego użycia żartu. Od razu wzięliby go za głupka.
A po chwili okazuje się, że pracuje w IT, finansach czy prawie, czyli branżach o zupełnie naturalnym potencjale komediowym.
Poza przypadkami ekstremalnymi (jak przekazywanie tragicznych informacji), po śmiech można sięgnąć prawie zawsze i prawie zawsze warto. Bo (odpowiednio użyty) pomoże on prelegentowi. Dlaczego Ponieważ śmiech jest kolegą afektu.
Pojęcie afektu z pewnością znasz. Szczególnie często pada w programach informacyjnych, gdzie mówi się, że ktoś „w afekcie” próbował zredukować liczbę członków swojej rodziny. Afekt, to (w tym znaczeniu) pobudzenie emocjonalne, które wpływa na osąd sytuacji. Jeżeli jest negatywne, osąd będzie nieracjonalnie wrogi. Jeżeli jest pozytywne, to osąd będzie nieracjonalnie przyjazny.
Zatem afekt sprawia, że nasze oceny i decyzje wynikają z sympatii i antypatii, a nie z namysłu.
Czyli, jeśli mówimy o komedii w prezentacjach, to po ludzku znaczy tyle, że gdy na scenie pojawia się nieznany Ci człowiek, który od razu Cię rozśmiesza, to zyskuje Twoją sympatię. A nawet możesz pomyśleć, że jest inteligentniejszy niż jest w rzeczywistości (choć za to częściowo odpowiada inny mechanizm, ale starczy tej teorii).
W najpopularniejszym TEDowym monologu, Ken Robinson rozśmieszył widownię 41 razy. W niecałe 19 minut. To dużo, ale nie tylko zagęszczenie żartów ma tu znaczenie.
13 sekund do pierwszego śmiechu
Jeżeli prezentacja ma być zabawna, to powinna być zabawna od samego początku. Dlaczego? Bo widz nie wie, co sądzić o występującym, którego nie zna. Co za tym idzie: kluczowe jest pierwsze wrażenie. Dlaczego? Bo panuje przeświadczenie, że zabawnym się albo jest, albo nie. Niewiele osób wie, że humor to umiejętność jak każda inna. Im dłużej będziemy kazać czekać publiczności na pierwszy śmiech, tym trudniej będzie nam wpaść do szufladki „zabawni”.
Jak długo czekamy na pierwszy śmiech u Robinsona[2]? 13 sekund. Monolog zaczyna się tak:
Dzień dobry. Jak się macie? Super impreza, prawda? Brak mi słów, by oddać jak wspaniałe były te prezentacje. Właściwie, to nic tu po mnie…
Nie jest to może najmocniejszy żart świata, ale połączenie absurdu i dystansu do siebie gwarantuje szybką pierwszą reakcję i pozytywnie nastawioną publiczność.
Jak długo czekamy na śmiech w kolejnych wystąpieniach Robinsona? W Bring on the learning revolution – 15 sekund. Co z trzecim wystąpieniem? W How to escape education’s death valley na pierwszy śmiech czekamy… 5 sekund. Szybciej niż w najlepszych stand-upach.
Przeniosłem się do USA 12 lat temu razem z moją żoną Terry i dwójką dzieci. Właściwie to zamieszkaliśmy w Los Angeles[3]… (śmiech) myśląc, że to Ameryka (śmiech).
Wszystkie trzy otwarcia, choć drugie i trzecie wyraźniej, bazują na fundamencie niemal każdej komedii, czyli naruszeniu jakiejś normy społecznej. Innymi słowy, ktoś musi zrobić coś głupiego, by żeby ktoś inny mógł się śmiać.
Pełna dekonstrukcja komedii w wykonaniu Robinsona to temat na rozprawę doktorską albo i dwie. Mogę obiecać, że podejmę się wyzwania przeprowadzenia wspomnianej dekonstrukcji w książce o prezentacjach, którą przy obecnym tempie prac skończę najpóźniej w 2044. Tymczasem pozwolisz, że – na potrzeby tego tekstu – opiszę zabieg komediowy, który na pierwszy rzut oka może nie wydawać się taki oczywisty.
Odwrócenia
Oto czterdziestotrzysekundowy fragment wystąpienia podczas którego Robinson czterokrotnie rozwesela publiczność, posługując się znaną wśród stand-uperów metodą. Pochodzi on z Bring on the learning revolution.
W trakcie ostatniej sesji mówiono o tym, jak wielka konkurencja panuje przy naborach do przedszkola. Aby dostać się do tego „właściwego” przedszkola, prowadzi się rozmowy kwalifikacyjne! Z trzylatkami! Dzieci siedzą z CV w rączkach przed niewzruszonymi członkami komisji, (śmiech) którzy przetrzepują ich papiery i pytają: ” To wszystko?” (śmiech) (brawa) „Kręcisz się po świecie od 36 miesięcy i TO JEST WSZYSKO?” (śmiech) „Nic nie osiągnąłeś! Pierwsze pół roku spędzone przy cycku!” (śmiech)
Aby dokonać tego typu odwrócenia potrzeba dwóch. Pierwszym jest znalezienie naruszenia normy społecznej. Czegoś, co świadczy o ludzkim zaniedbaniu, lenistwie, głupocie czy bezmyślności. W tej roli Robinson obsadza sam fakt, że ktoś wpadł na pomysł, aby trzyletnie dzieci musiały przechodzić przez proces rekrutacyjny do przedszkola, a ludzkość postanowiła temu geniuszowi przyklasnąć. Drugim krokiem jest już właściwe odwrócenie. Czyli udziela się odpowiedzi na pytanie: „co by było, gdyby ta głupia obserwacja działa się w jakiejś innej rzeczywistości?” Robinson udziela odpowiedzi na pytanie: „A co, gdyby rekrutacja do przedszkola przebiegała dokładnie tak, jak proces rekrutacyjny jakiejś bezlitosnej korporacji?”.
Odwróceń u Robinsona jest więcej. Moim drugim ulubionym jest poniższy fragment z wystąpienia How to escape education’s death valley:
Trzecia zasada: człowiek jest z natury kreatywny. Dlatego każda biografia jest inna. Sami tworzymy swoje życie i ciągle wprowadzamy zmiany. To cecha człowieczeństwa, to dlatego ludzka kultura jest tak ciekawa, różnorodna i dynamiczna. Inne zwierzęta mogą mieć wyobraźnię i mogą być kreatywne, ale brakuje na to dowodów. Masz psa. Twój pies może być przygnębiony. Choć raczej nie słucha wtedy Radiohead, nie? (śmiech) To nie jest tak, że siedzi z butelką Jacka Danielsa i patrzy przez okno. (śmiech)
Pytasz: „Chciałabyś pójść na spacer?”
On na to: „Nie, dzięki. (śmiech) Idź, ja posiedzę. (śmiech) Zrób zdjęcia. (śmiech)
Tak to już jest, że za każdą dobrą narracją, niczym za melodią zapisaną na pięciolinii, kryje się jakaś struktura. Czasami nie musi być nawet wyszukana. Wystarczy jej dobrze użyć.
Anegdota i wniosek
Nie mam na to badań, ale śmiem twierdzić, że anegdota, która wspiera wniosek, to bodaj najczęściej używana struktura w wystąpieniach TED (no, co najmniej plasująca się w czołówce stawki). Skąd ta popularność? Dlaczego, gdy chcesz podzielić się wartościowym wnioskiem, to nie wystarczy… przekazać samego wniosku? Dlatego, że ci wredni słuchacze mają wolną wolę i mogę chcieć się z Tobą nie zgodzić. Mogą Cię do końca nie zrozumieć lub po prostu nie czuć tego co Ty. A z tym, co człowiek czuje dyskutuje się bardzo trudno.
Właśnie na takie okazje ludzkość wymyśliła storytelling. Badania Uriego Hassona wskazują, że gdy opowiadamy historie, mózgi słuchaczy parują się z naszymi. Badania Paula Zaka wyjaśniają z kolei, że konkretne struktury opowieści aktywują drzemiącą w nas empatię. Czyli po prostu: dobrze skrojona anegdota sprawia, że słuchacze czują to, co sobie zamierzyłeś. A od tego punktu jest już niezmiernie blisko do tego, by zgodzili się z Twoimi wnioskami. Upraszczając: można powiedzieć, że wniosek potrzebuje nośnika i krótka opowieść doskonale sprawdza się w tej roli.
Ken Robinson raczy nas anegdotami, które są tak dobre, że chętnie sprzedajemy je dalej.
Słyszałem ostatnio świetną historię. Uwielbiam ją opowiadać. o małej dziewczynce na lekcji rysunku. Miała 6 lat i siedziała z tyłu, rysując. Nauczycielka twierdziła, że dziewczynka nie może skupić uwagi, a jednak na zajęciach z rysunku potrafiła. Nauczycielka podeszła do niej i zapytała: „Co rysujesz?” Na co dziewczynka: „Rysuję obraz Boga.” Nauczycielka: „Ale nikt nie wie jak wygląda Bóg..” A dziewczynka: „To za minutkę się dowiedzą.” (Śmiech). Kiedy mój syn James miał cztery lata, w Anglii, właściwie to wszędzie miał wtedy 4 lata… (Śmiech) Żeby była jasność: gdzie by nie był, miał wtedy 4 lata. Zatem, wziął wówczas udział w Jasełkach. (…) Tak czy owak, trzej czteroletni chłopcy weszli z kuchennymi ręcznikami na głowach, postawili swoje pudełeczka i pierwszy z nich powiedział: „Przynoszę ci złoto.” Drugi powiedział: „Przynoszę ci mirrę.” a trzeci powiedział: „Frank to przysłał”. (Śmiech)
W tym fragmencie dostaliśmy nawet anegdoty w dwupaku. Jednak Ken nie opowiada ich tylko dlatego, że są fajne, ale łączy je z istotnymi wnioskami wspierającymi tezę jego wystąpienia.
Te historie łączy fakt, że dzieci zawsze korzystają z okazji. Jeśli czegoś nie wiedzą, to spróbują improwizacji. Mam rację? Nie boją się, że się pomylą. Nie chodzi mi o to, że mylić się to to samo, co być kreatywnym. Ale powinniśmy wiedzieć, że jeśli nie jesteś przygotowany na pomyłkę, nigdy nie będziesz w stanie wymyślić nic oryginalnego. Jeśli nie oswoisz się z pomyłką! I jeszcze zanim dzieci dorosną większość z nich traci tę „zdolność”. Boją się popełniać błędy. Nawiasem mówiąc, podobnie prowadzimy nasze firmy. Piętnujemy błędy. Stworzyliśmy i podtrzymujemy narodowe systemy edukacji, w których błędy są najgorszą rzeczą, którą możesz zrobić. W wyniku tego pozbawiamy ludzi zdolności do bycia kreatywnym. Picasso powiedział kiedyś: „Wszystkie dzieci rodzą się artystami.” Największy problem to pozostać artystą w miarę dorastania. Do kreatywności nie dorastamy, lecz z niej wyrastamy. Lub raczej: zostajemy z niej wyedukowani.
Storyteling i humor to starzy przyjaciele, którzy daleko ponieśli niejeden przekaz. Jednak anegdoty i żarty to tylko narzędzia – zwykła broń jak szabla czy uzi – po którą trudno sięgnąć bez wyraźnej motywacji. To prowadzi mnie do najważniejszego wniosku, dla którego Robinsonowi narracja pisała się praktycznie sama.
Świat 1 – Świat 2
Z pisaniem historii jest dokładnie odwrotnie niż z chodzeniem po warszawskiej Pradze. Dobrze mieć jakiś problem. I Robinson go miał. Walczył ze skostniałym systemem edukacji. Namawiał by zburzyć stary świat nauczania. Ten, w którym piętnuje się kreatywność a docenia posłuszeństwo. Chciał zbudować nowy, w którym ceniłoby się zdywersyfikowaną inteligencję i nie wysyłało na szafot każdego, kto popełnia błędy. Innymi słowy: dostrzegł coś, co uwiera znaczną część ludzkości. A gdy człowiek coś takiego dostrzeże, to do wszelkich narzędzi retoryczno-scenicznych, jest jakoś bliżej.
TED ceni dar ludzkiej wyobraźni. Musimy mądrze z niego korzystać, żeby zapobiec niektórym ze wspomnianych tu scenariuszy. I jedynym sposobem by to osiągnąć jest dostrzeganie bogactwa w naszej kreatywności oraz nadziei w naszych dzieciach. Naszym zadaniem jest nauczenie ich wszystkich tego, jak stawiać czoła przyszłości. My możemy tej przyszłości nie doczekać, ale oni owszem. I naszym celem jest pomóc im coś w niej stworzyć.
[2] W Do schools kill creativity.
[3] Los Angeles nie ma w USA najlepszej prasy. To taki nasz Radom.
One response
rzadko wchodzę w linki z newsletterów i jeszcze rzadziej czytam do końca to co pod tym linkiem 🙂 z twojego weszłam i się wściągnęłam. Gdyby nie fakt ze czytałam stojąc w korku to nawet napisałabym dłuższy komentarz podziekowania. świetnie się czyta to co piszesz